IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
Magazyn

 

 Magazyn

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
the odds
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Zawód : Troublemaker
Znaki szczególne : avatar © laura makabresku

Magazyn Empty
PisanieTemat: Magazyn   Magazyn EmptyWto Cze 16, 2015 5:50 pm

    Każdy klub musi posiadać układ krwionośny, który napędza organizm do życia; tą rolę od setek lat pełnią magazyny oraz zaplecza, gdzie - poza wątpliwą przyjemnością przebywania pośród setek pudeł - znajdują się najistotniejsze dla istnienia przybytku towary. Alkohol, środki czystości, żywność przechowywana w chłodniach - nawet magazyn Terminalu 5 stanowi dopracowane, małe państewko, w którym króluje (znośny) porządek, systemy alarmowe oraz nocny stróż (którego zerową produktywność właściciel wybacza z uwagi na swą zamierzchłą karierę ciecia).

Powrót do góry Go down
the pariah
Kendra Irvine
Kendra Irvine
https://panem.forumpl.net/t3353-kendra-irvine#53453
https://panem.forumpl.net/t3371-kendra
https://panem.forumpl.net/t3370-kendra-irvine
Wiek : 22 lata
Zawód : butnowniczka z wyboru, profesjonalny muromazacz i kamieniorzucacz, drobny złodziejaszek
Przy sobie : dwa papierosy w kieszeni kurtki, zapalniczka, kilka plastrów, chusteczki
Znaki szczególne : za każdym razem inne
Obrażenia : ogólne osłabienie; stłuczona kość ogonowa po upadku z ogrodzenia, siniaki na nogach, strupy po obtarciach na rękach

Magazyn Empty
PisanieTemat: Re: Magazyn   Magazyn EmptyWto Cze 16, 2015 6:53 pm

Mogłam się założyć, że koczując na obrzeżach Kapitolu, wciąż miałam lepsze warunki niż moja rodzona matka, przebywająca obecnie na wygnaniu w Dwunastce. Tylko idioci dali się tam wywieźć, tylko głupcy nie chwycili za broń lub cokolwiek mieli pod ręką i nie splunęli rządowi w twarz. Ludności ubywało z każdą wywózką, jak oni chcieli przeciwstawić się systemowi? Byłam niemal pewna, że takie plany rodziły się w sercach i umysłach niektórych z nich, jednak ich wykonanie przychodziło sto razy ciężej. Nie mogłam i nie chciałam przejmować się innymi w chwili, gdy sama ledwo wiązałam koniec z końcem. Na myśl o tym, że jeśli chcę przetrwać zimę, już niebawem będę musiała udać się do Kita po przysługę, dostawałam gęsiej skórki. I niewiele to miało wspólnego z ewentualnymi profitami, odnoszonymi w trakcie realizowania jego kolejnych fantazji.
Była końcówka listopada, poranne przymrozki były już codziennością, a ta cholerna mgła tylko utrudniała widoczność, dlatego już ze dwa razy musiałam zwiewać przed patrolem Strażników, błąkających się po Ziemiach Niczyich. Obława na Kolczatkę trwała w najlepsze, nic więc dziwnego, że ostatnimi czasy widywałam coraz więcej mundurowych. Miałam jednak swoje sposoby na pozostanie niewidzialną.
Tej nocy mi się udało. Sama nie wiedziałam, co zaprowadziło mnie prosto do ulubionego klubu Wolnych Obywateli, może chciałam poczuć się jak za dawnych czasów, już choćby przez samo rzucenie okiem na gości. Skłamałabym jednak, gdybym nie przyznała, że łatwy łup także wchodził w grę. Oczyma wyobraźni już widziałam te wszystkie torebki, pozostawione na siedzeniach, te portfele wystające z kieszeni spodni, kiedy faceci nachylali się w moją stronę, licząc na zainteresowanie. Dostanie się do Głównej Sali wymagało jednak czegoś więcej niż sprytu i ładnej buzi, musiałam rozgryźć wszystko po kolei, więc wieczorem zadecydowałam, że nie jestem jeszcze na to gotowa.
Zamiast tego, wiedziona intuicją, postanowiłam zaatakować od zaplecza. Wywiedzenie stróża w pole było dziecinnie proste, już nie raz, nie dwa miałam do czynienia z typami, którzy wolą sobie wypić na swojej zmianie, a pilnowanie przybytku pozostawiają… no właśnie, nikomu.
Bułka z masłem, pomyślałam, wchodząc do magazynu i rozglądając się za miejscem, w którym mogłabym rozłożyć swój nowiutki śpiwór, ukradziony ze sklepu z survivalem dosłownie przed kilkoma dniami. Światłem latarki przejechałam po sufitach i ścianach oraz najbliższej okolicy. Nie zauważyłam żadnej czujki, być może były tu jakieś kamery, ale na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało znośnie, postanowiłam więc skorzystać i zaufać losowi. Ostatnio robiłam to bardzo często, ale to wcale nie tak, że miałam wielki wybór.
Odłożyłam latarkę na najbliższy karton, świecąc w miejsce, które wcześniej wybrałam. Rozłożyłam śpiwór pomiędzy kartonami, nie tak daleko od wyjścia, by w razie czego zabawić się z cieciem w chowanego i uciec, zanim zdoła wezwać ochronę. Ściągnęłam kurtkę, koszulę w kratę przewiązałam w pasie i opadłam na twarde posłanie, oddychając wreszcie z ulgą, ciesząc się, że udało mi się znaleźć miejsce na nocleg.
Nie zapędzałam się do chłodni, nie szukałam spiżarni – w plecaku miałam jeszcze swoje zapasy, wyciągnęłam więc paczkę krakersów i zadecydowałam, że zostaną one moją kolacją. Na nic lepszego nie mogłam liczyć, a aż tak bardzo ryzykować nie chciałam. Jednak dosłownie chwilę później moją uwagę zwrócił karton z winem, znajdujący się dokładnie w świetle latarki, która teraz robiła mi za nocną lampkę. Uśmiechnęłam się pod nosem sama do siebie, wstałam i wyciągnęłam butelkę czerwonego wina. Kolacja mistrzów, nie ma co.
Powrót do góry Go down
the civilian
Aiden Newberry
Aiden Newberry
https://panem.forumpl.net/t3360-aiden-newberry
https://panem.forumpl.net/t3374-aiden
https://panem.forumpl.net/t3373-aiden-newberry
Wiek : dobrze zakonserwowane 28 lat
Zawód : drobny przedsiębiorca, właściciel przybytku Terminal 5
Przy sobie : aparat fotograficzny, pendrive, tablet, zapalniczka, leki przeciwbólowe (6 tabletek)
Znaki szczególne : urok osobisty, olśniewający uśmiech produkcji kapitolińskiej kliniki urody, garnitur z serii 'nowobogacki bufon'

Magazyn Empty
PisanieTemat: Re: Magazyn   Magazyn EmptyWto Cze 16, 2015 11:36 pm

Złota zasada głosi: nieszczęścia chodzą parami.
Nie zdziwiło mnie więc ani trochę, że już w drodze do domu (po dniu pełnym niezapomnianych wrażeń, w które wliczają się trzy rozbite kieliszki, rysa na zderzaku i dyskusja z dostawcą kto, komu i ile forsy przyniesie w zębach), przypomniałem sobie, iż jestem głodny, a w lodówce mam tylko cukier, herbatniki i przeterminowane mleko, co nie było aż tak żałosne, jeśli wziąć pod uwagę, że lodówka nie działała.
W najbliższym sklepie kupiłem stugramowego karzełka. Pierwotnie miałem zamiar wziąć ćwiartkę, ale zawartość promili w wydychanym powietrzu rosła wprost proporcjonalnie do gabarytu buteleczki, zaś kto jak kto, ale Newberry nie upadł tak nisko, by odsiadywać na posterunku za jazdę po pijaku.
Nie ulegało jednak wątpliwości, że stoczył się głęboko.
Udowodniłem to zresztą, wypijając całe zakupy po drodze, pod pretekstem, iż prawdziwemu
mężczyźnie nie wypada wracać do domu z taką parodią butelki. Inna sprawa, że jakieś dwie godziny później, w absolutnej ciszy własnej sypialni, wpatrywałem się w niewyraźny zarys półlitrówki. Zawierała jeszcze jakieś sto gramów żytniej i gdyby dolać je do tego, co już wypiłem, może zapomniałbym, że po świecie chodzi jakiś Newberry… kiedy jednak usłyszałem ten dźwięk, decyzja zalania się w pestkę jeszcze nie dojrzała.
Każdy zna to przeciągłe, irytujące wibrowanie alarmu, wdzierające się w zwoje mózgowe szczurzymi ząbkami i kąsające tak długo, aż nie uścieli sobie w głowie przyjemnego kącika dla gryzoni – gdybym obdarł własne myśli z górnolotnych meandrów poezji dla ubogich, najpewniej znacznie prędzej dotarłoby do mnie, że – primo: dźwięk nie jest efektem urojeń, secundo: ktoś ewidentnie włamuje się do miejsca, które uważałem za swój właściwy dom.
W duchu mogłem jedynie dziękować postępowi techniki, zmieniającym w dość sprytny sposób  podstawowe funkcje nawet tak banalnych systemów jak alarmy: rewolucja polegała na tym, iż w momencie włamania przeciągłe wycie syren rozlegało się nie w naruszanym przez ewentualnego złodzieja miejscu, lecz w telefonie osoby, która najbardziej przejęłaby się próbą kradzieży bądź  też naruszenia prywatnego mienia – w tym wypadku: w moim.
Gdzieś pomiędzy naciąganiem spodni (zdążyłem je zdjąć czy alkohol zrobił to za mnie?) a nerwowym wyłączaniem irytującego dźwięku alarmu (jak zwykle argument siły okazał się niezawodny, zaś groźba rozbicia telefonu o ścianę przyniosła skutek więcej niż wymierny), przez zaskakująco szybko trzeźwiejący umysł przemknęło
Bogaty, pewny swego, nietykalny skurwysyn.
Dojrzewałem do tego wyznania ładnych parę minut. Szmat czasu, jak na jeden pokój oraz dwoje ludzi, unikających krzyżowania spojrzeń – i dopiero w chwili, w której umysł zdołał przetrawić wszystkie informacje, dotarło do mnie, iż ofiarą równie kwiecistej wiązanki było moje odbicie w lustrze, sprawiające  wrażenie wielce poruszonego podobną obelgą.
Tak, w tamtej chwili coś mi mówiło, że przesadziłem z piciem.
Za podobny stan rzeczy, gdy to nawet po ciężkim dniu pracy nie było mowy o nieszkodliwym dla społeczeństwa upajaniu się swoją (i tylko swoją) obecnością, mogłem winić wyłącznie siebie – gdyby zwyczajowy racjonalizm wziął górę nad podszeptami sumienia, już dawno zwolniłbym obecnego woźnego i zatrudnił zupełnie nowy model, poddaną genetycznym mutacjom maszynę do chwytania oraz tropienia złodziei, kogoś, kto nie obserwował świata przez dno butelki, ale…
Sentymentalny głupiec z Dystryktu Szóstego i jego wadliwe przymioty.
Mogłem jedynie podejrzewać, iż odstęp czasowy pomiędzy alarmem a opuszczeniem mieszkania oraz opuszczeniem mieszkania a dotarciem na Obrzeża Kapitolu wynosił pół godziny – próg błędu oscylował wokół godzinnej przepaści, podczas której starałem się nie złamać choćby jednego przepisu drogowego, przepuszczałem staruszki na pasach i odliczałem w kieszeni łapówkę dla każdego podejrzliwego Strażnika Pokoju.
Pół godziny to wystarczająco czasu dla złodzieja… i niemal całkowite nic dla włamywacza – na przestrzeni kilku ostatnich miesięcy te dwa pojęcia zaczęły się od siebie zupełnie różnić, w drugim wypadku stanowiąc niezwykle elegancki synonim dla błąkających się po Ziemiach Niczyich… zbiegach?
Sam nie wiem, czyja wizyta mogłaby jeszcze bardziej popsuć mi humor.
Już na miejscu spokojnie obszedłem dwa z trzech tylnych załomów – o tej porze roku po zmierzchu (zwłaszcza na wciąż opuszczonych Obrzeżach) było relatywnie ciemno, zaś znad miasta dmuchał lekki wietrzyk, tłumiący odgłos kroków. Nie musiałem się skradać (co wyglądałoby komicznie w wykonaniu kogoś, kto ma na sobie skrojony na miarę garnitur z fresco) – po prostu nie wierzyłem, by ktoś tu jeszcze był… nie licząc zalanego w pestkę stróża.
A przynajmniej sądziłem tak, dopóki w górze nie zamigotało słabe światełko. Gdyby tylko mój personalny słownik został poszerzony o kilka dodatkowych pojęć z dziedziny wojskowości, uznałbym, że po jawnej oznace obcej obecności wykonałem manewr oskrzydlający i okrężną, za to bezpieczną drogą, dotarłem do wyjścia awaryjnego magazynu, oddalonego od głównych drzwi o przepisowe osiem metrów.
Gdybym był szpiegiem, detektywem bądź agentem z prawdziwego zdarzenia, wyjąłbym teraz bębenkowca z kabury pod pachą i jeszcze w mroku powiedział coś całkowicie wyrwanego z kontekstu, ale brzmiącego całkowicie sensownie, ale zamiast tego…
… po amatorsku zapaliłem światło.
Jarzeniówki zamigotały niemrawo, zalewając pomieszczenie trupim blaskiem i wyrywając z ciemności poszczególne kształty. Magazyn jak zwykle nie wyglądał dobrze - wprawdzie już wcześniej niełatwo było powiedzieć o nim coś miłego, zdążyłem się jednak przyzwyczaić do wielkich powierzchni zaatakowanych przez łuszczącą się farbę, wysokie sufity i wszechobecne pudła.
Jedyną rażącą nowinką był naruszony karton z winem, który – zgodnie z maniackim Zen-porządkiem godnym wyłącznie mojej osoby – wyraźnie wskazywał na winowajcę. Najpewniej w innym wypadku nie przejąłbym się stratą zaledwie jednej butelki, ale…
- Nouveau podajemy schłodzone do temperatury piwnicy. Z drugiej strony… nie powinienem oczekiwać od złodzieja szacunku dla sztuki winiarskiej.  – westchnięcie – przepełnione rozczarowaniem dla tak jawnego braku poszanowania trunku – rozpełzło się echem po magazynie i wróciło zwielokrotnione w momencie, w którym odległość ośmiu metrów zmalała niemal o połowę. Ponurym paradoksem całej tej sytuacji był fakt, iż na terenie własnego klubu pozostawałem całkowicie bezbronny - nie licząc przezornie schwytanej puszki z najbliższego kartonu, która przy bliższych oględzinach okazała się…
Kawior. Brawo, Newberry, będziesz bił się rybią ikrą.
Powrót do góry Go down
the pariah
Kendra Irvine
Kendra Irvine
https://panem.forumpl.net/t3353-kendra-irvine#53453
https://panem.forumpl.net/t3371-kendra
https://panem.forumpl.net/t3370-kendra-irvine
Wiek : 22 lata
Zawód : butnowniczka z wyboru, profesjonalny muromazacz i kamieniorzucacz, drobny złodziejaszek
Przy sobie : dwa papierosy w kieszeni kurtki, zapalniczka, kilka plastrów, chusteczki
Znaki szczególne : za każdym razem inne
Obrażenia : ogólne osłabienie; stłuczona kość ogonowa po upadku z ogrodzenia, siniaki na nogach, strupy po obtarciach na rękach

Magazyn Empty
PisanieTemat: Re: Magazyn   Magazyn EmptySro Cze 17, 2015 7:57 pm

W tym miesiącu zdarzało mi się już nocować w gorszych miejscach, nie krzywiłam się więc za specjalnie i nie mamrotałam pod nosem, gdy ugniatałam śpiwór wedle własnego widzimisię, by otrzymać powierzchnię choć odrobinę bardziej miękką i gotową do ułożenia na niej głowy. Na szczęście w ciemności nie musiałam znosić tego zgniło-zielonego koloru, który denerwował mnie już od pierwszego dnia. Miałam do wyboru taki piękny, czerwony śpiwór ze srebrnym suwakiem, ale chęć przetrwania okazała się silniejsza niż wyczucie stylu. Choć momentami powątpiewałam w inteligencję i błyskotliwość naszych stróżów prawa, byłam przekonana, że w jaskrawym kokonie byłabym widoczna już z daleka. Nie mogła ryzykować, musiałam się dostosować. Ale mogłam być przy tym zła na system i cały świat.
Gdyby wszystko było dobrze, po Ziemiach Niczyich nie szwędaliby się recydywiści, bezdomni i inne beznadziejne przypadki. I ja też bym się nie szwędała (a na pewno nie należałam do tych wcześniej wymienionych), tylko całymi dniami leżała w wannie, a moim jedynym zmartwieniem byłaby temperatura wody i konsystencja piany. Gdyby obecny Rząd był kompetentny, do niczego takiego by nie doszło. Za czasów Snowa w stolicy nie było takich problemów. I co z tego, że rokrocznie ginęły jakieś dzieci, kogo to obchodziło? Czy nie można było tej sprawy rozwiązać bardziej pokojowo, niż chwytając za broń i bombardując się wzajemnie?
Zapewne pogrążyłabym się w politycznych dyrdymałach i wściekła położyłabym się spać, ale fakt, że przez dłuższą chwilę siłowałam się z butelką i nie potrafiłam jej otworzyć, sprawił iż większość moich myśli skupiła się na winie. Oczywiście, że nie miałam przy sobie korkociągu, nie miałam też zamiaru biegać po magazynie z latarką w jego poszukiwaniu. Nożyk nie pomagał, scyzoryk gdzieś zgubiłam, ale nie miałam cierpliwości by teraz wywracać do góry nogami cały plecak. Westchnęłam, pogodzona z losem, a później wepchnęłam korek do środka, mocząc go w trunku.
W połączeniu z krakersami okazał się całkiem nienajgorszą kolacją, chrupałam więc dzielnie i starałam się nie myśleć o warunkach, w jakich przyszło mi żyć. Zresztą, przed snem nieczęsto się nad tym rozwodziłam, im bardziej byłam wściekła, tym gorzej mi się zasypiało, w efekcie czego także dłużej spałam. A na to nie mogłam sobie pozwolić, nie w takiej sytuacji. Kluczem do udanego wykorzystywania przybytków takich, jak ten, było pozostanie niezauważonym. Zamierzałam wstać bardzo rano, posprzątać po sobie i zmyć się ledwo po wschodzie słońca. Kto zauważy brakującą butelkę? Skoro tutejszy dozorca już dowiódł swojej niezawodności (albo to ja popisałam się kunsztem rabusia), jedno wino w tę czy drugą stronę nie powinno robić absolutnie żadnej różnicy.
Ukontentowana własnym tokiem myślenia nie zauważyłam, że z butelki ubyło już sporo wina. Rozsiadłam się wygodnie, oparłam plecy o stabilną górę kartonów i odpoczywałam w najlepsze, karmiąc się kolejnym sukcesem.
Jarzeniówki zapaliły się tak nagle, że ledwo utrzymałam butelkę w dłoni, dodatkowo podskakując na śpiworze jak oparzona. Jak mogłam wcześniej niczego nie usłyszeć? Przecież procenty nie mogły uderzyć mi do głowy tak szybko! Miesiące doświadczenia kazały natychmiast zerwać mi się na równe nogi, ale w połączeniu ze skonsumowanym alkoholem całe przedstawienie wyglądało pewnie bardzo marnie. Zaplątałam się o własne nogi i ledwo utrzymałam równowagę, tracąc przez to cenne sekundy i, być może, jedyną szansę na ucieczkę. A gdy z oddali usłyszałam męski (choć trochę niewyraźny) głos, byłam już niemal pewna, że oto nadszedł kres mojej kariery koczowniczki.
Zanim moje oczy przyzwyczaiły się do jasności w pomieszczeniu, było już za późno na to, by czmychnąć pozostając niezauważoną. Poddałam więc ten pomysł, w myślach wyszukując rozpaczliwie każdego innego, który mógłby się okazać pomocny w takiej sytuacji.
Właściciel głosu wyłonił się zza kartonów, a ja odetchnęłam cicho, bo autentycznie mi ulżyło. Chyba spodziewałam się jakiegoś osiłka, ochroniarza lub groźnego właściciela klubu. Zamiast tego zauważyłam młodego mężczyznę, całkiem przystojnego (oczywiście, że w pierwszej kolejności zanotowałam właśnie to, nawet miesiące tułaczki nie były w stanie zagłuszyć podstawowych instynktów), ale także wyglądającego na trochę zmęczonego. Ta szybka obserwacja pozwoliła mi obrać strategię w mgnieniu oka.
- Wolę piwo – przyznałam z rozbrajającą szczerością, ale nie zaryzykowałam ukazania zębów w szerokim uśmiechu. Wyprostowałam się dumnie, na wszelki wypadek gotowa strącić piramidę pudeł i uciec, gdyby mężczyzna okazał się nachalnym brutalem – Ale nie chciałam robić bałaganu, szukając go po kartonach.
Taktyki na jawną bezczelność nie stosowałam już dawno, choć swego czasu byłam w niej prawdziwą mistrzynią. Musiałam zagrać na czas, wybadać przeciwnika i zyskać swój element zaskoczenia, by móc czym prędzej czmychnąć z magazynu. Nad tym, gdzie spędzę tę noc, wolałam pomyśleć później, chwilowo wysilając się tylko nad przechyleniem sytuacji na moją korzyść. Kto by się spodziewał tak rozmownego złodzieja? Miałam nadzieję, że typ da się zmylić.
Powrót do góry Go down
the civilian
Aiden Newberry
Aiden Newberry
https://panem.forumpl.net/t3360-aiden-newberry
https://panem.forumpl.net/t3374-aiden
https://panem.forumpl.net/t3373-aiden-newberry
Wiek : dobrze zakonserwowane 28 lat
Zawód : drobny przedsiębiorca, właściciel przybytku Terminal 5
Przy sobie : aparat fotograficzny, pendrive, tablet, zapalniczka, leki przeciwbólowe (6 tabletek)
Znaki szczególne : urok osobisty, olśniewający uśmiech produkcji kapitolińskiej kliniki urody, garnitur z serii 'nowobogacki bufon'

Magazyn Empty
PisanieTemat: Re: Magazyn   Magazyn EmptyPią Cze 19, 2015 12:16 am

Ulice miasta-molocha. Jak ze złego snu lub kiepskiego filmu. Wąskie, kręte, wypełnione ludźmi jak arterie krwią. Zanieczyszczoną krwią. Wszędzie holograficzne reklamy, aseptycznie czyste i świetliste — zapowiedź raju, którego nie ma. Obrazu dopełniają śmierdzące rynsztoki, zanieczyszczone trotuary, anachroniczne pojazdy. Mam wrażenie, że Kapitol jest jak monstrualny, umierający, gnijący organizm. Cud, że żyje.
Deszcz (i pochodne) od blisko miesiąca lały jak z cebra. Kalejdoskop monotonnych obrazów atakował ulice niegdyś barwnej stolicy, uraczając oczy przechodniów wyłącznie jednym: mokro. Wilgotno. Para wyrywająca się nad ranem z ust przy każdym oddechu. Nagły chłód przenika ciało i wszystko się kurczy. Prędko przemykający przechodnie podnoszą wysokie kołnierzy płaszczy, które niewątpliwie przeżyją swych właścicieli, nasuwają czapki i kapelusze jak najgłębiej na oczy, by stać się nikim, wtopić się, scalić w jedno z tłumem. Ryk klaksonów wwierca się w mózg, rozrywa delikatne rusztowanie nerwów. Czyjś parasol opada na mokrą jezdnię powoli, niczym groteskowy, ogromny liść. Wściekła twarz kierowcy za szybą, przecinana nerwowym ruchem wycieraczek.
Ponurym dowcipem Nowego Kapitolu był fakt, że zaledwie dwa kilometry od centrum miasta pierwsi ludzie zamarzali nocami na śmierć. Ziemie Niczyje oraz Obrzeża były jak teatr cieni przesuwających się z pozorną logiką. Zaświaty bezpostaciowych postaci. Ukradkowe spojrzenia, ukradkowe myśli, ukradkowa śmierć. Właśnie tak wyglądała współczesna nam filozofia życia? I to za dużo powiedziane.
Jednym z (nie)wielu przywilejów kogoś, kto nie musiał każdego dnia martwić się o nocleg, wyżywienie, patrole Strażników Pokoju, słabą baterię w latarce, nocne przymrozki i popołudniową spiekotę, było niepodważalne prawo do marnowania cennego czasu na padole łez i cierpienia. Zakładając, że zasilałem nieszczególnie chlubne grono zapatrzonych w czubki swych nosów rebeliantów, z zaskakującą łatwością przychodziło mi dywagowanie na temat rzeczy zupełnie nieistotnych… z punktu widzenia tych, którzy uciekali przed wymiarem sprawiedliwości – to zaś potwierdzałoby jedynie tezę,  że świat jest w istocie wieloaspektowy, pluralistyczny, wymykający się prostym analogiom, nie do objęcia jedną definicją. Ale jednak sensowny - w końcu sensy nadają światu ludzie. Tyle sensów, ilu ludzi. Religijne systemy, filozoficzne teorie, prawne kodeksy - wszystko to jest zaledwie protezą sensu, który pozornie kieruje naszym życiem. Co więcej, ludzie tworzą to wszystko z wyrachowania i egoizmu, choć czasem także z powodu zagubienia. Świat trzeba sobie jakoś „ustawić” we łbie, co oczywiście nie ma nic wspólnego z tak zwaną „obiektywną prawdą”; inaczej nie da się w nim żyć. Wniosek? Wierzę w sens. Wierzę w altruizm. Wierzę w sens altruizmu. Wierzę również w to, że upijanie się w samotności nigdy nie jest dobrym rozwiązaniem. Zwłaszcza w obliczu nagłych wezwań do magazynu, gdzie – na co wskazywały wszystkie znaki na niebie i ziemi – ktoś postanowił urządzić sobie nocleg. Od zmęczenia, alkoholu i baraszkujących pośród układu limfatycznego emocji, w głowie szumi mi stado komarów, wędruję w podniosły nastrój trzeźwiejącego właściciela klubu gdzieś na szarym zadupiu Kapitolu i na domiar złego nabrzmiewa we mnie poetycki wrzód, który należy, rzecz jasna, niezwłocznie przeciąć.
Podczas tych kilku krótkich migawek życia pomiędzy zapaleniem światła a ostatecznym dostrzeżeniem przeciwnika, w zderzeniu dwóch instynktów zwyciężył ostatecznie ten silniejszy, krzyczący: „Zabij zagrożenie, przeżyj, nikt cię za to nie powiesi!”, lecz krótka chwila wahania przesądziła o wyniku starcia.
Po pierwsze – nie miałem do czynienia z dwumetrowym osiłkiem uzbrojonym w siekierę i na wpół zdziczałego psa. Po drugie – puszką z kawiorem jeszcze nikt nie pokonał rywala. I po trzecie - byłem przepojony wiarą we własne siły, jak to po paru głębszych, a przeciwnik nie ruszał się zbyt gwałtownie i używał dość boleściwego, kobiecego głosu.
- Piwo – zlepek dwóch sylab powtórzyłem niemal z pobożnym namaszczeniem, ruszając nader swobodnie w stronę głównego wyjścia z magazynu a tym samym – poniekąd również włamywaczki.  Młoda – choć nie aż tak – dziewczyna i podpity – też nie aż tak – gospodarz tego, pożal się boże, przybytku. A to ci obrazek! – Jestem trochę pijany… – wyznałem, podchodząc w końcu do drzwi i opierając się o blaszaną, zimną barykadę framugi - … i zmęczony: dwadzieścia siedem godzin na nogach. Chcę się położyć, więc niech pani będzie grzeczną dziewczynką, zabierze swój dobytek i wraca tam, skąd przyszła, lub…
Mniej więcej w tym momencie ustaliłem, że nie zełgała w sprawie bałaganu. I że byłem do tyłu z odczytywaniem jej zamiarów, bo przecież po takim występie każda potencjalna złodziejka błyskawicznie zrezygnowałaby raz na zawsze z tej potencjalności i pobiegła szukać mniej zdegenerowanego towarzysza rozmowy.
- … proszę mi wybaczyć, właściciele takich miejsc mają to do siebie, że wpadają w irracjonalny gniew, kiedy ktoś niepowołany przebywa na terenie ich przybytku. – delikatne zmrużenie powiek było jedyną oznaką czujności, z jaką obecnie wpatrywałem się w nieznajomą – owoc obserwacji? Miała wilgotne oczy. I rysy w ich kącikach, drobniutkie jak włókna pajęczyny. Była stanowczo zbyt dorosła na to, by z takim uporem grać w coś, co nie zaowocuje naprawdę błyskotliwym finałem, więc nie pozostało mi nic innego, jak… zaryzykować?
- Pierwszy rząd na prawo od pani. Ciemne, niepasteryzowane, z naturalnym osadem na dnie. – kąciki bladych ust podskoczyły nieznacznie do góry, kiedy dostrzegłem na jej twarzy cień czegoś, co sklasyfikować można było jako chwilowy niepokój pomieszany z dezorientacją… choć nie wykluczałem, że do głosu doszły moje urojenia. Zwłaszcza te poalkoholowe. – I proszę wziąć butelkę dla mnie! – to już nie była propozycja, nawet nie alternatywa – z moich ust padały słowa podszyte jedwabną podszewką zawoalowanego ultimatum. Jeszcze nie groźby… ale już nie prośby, wszystkie zaś doprowadzające nas do jednego – butelki piwa w ręce… bądź na czaszce, przebieg wydarzeń zależał w końcu od refleksu włamywaczki (zdegradowanej ze stanowiska złodziejki) oraz mojego wyczucia zagrożenia. Słowem… niczego nie można być pewnym.
Powrót do góry Go down
the pariah
Kendra Irvine
Kendra Irvine
https://panem.forumpl.net/t3353-kendra-irvine#53453
https://panem.forumpl.net/t3371-kendra
https://panem.forumpl.net/t3370-kendra-irvine
Wiek : 22 lata
Zawód : butnowniczka z wyboru, profesjonalny muromazacz i kamieniorzucacz, drobny złodziejaszek
Przy sobie : dwa papierosy w kieszeni kurtki, zapalniczka, kilka plastrów, chusteczki
Znaki szczególne : za każdym razem inne
Obrażenia : ogólne osłabienie; stłuczona kość ogonowa po upadku z ogrodzenia, siniaki na nogach, strupy po obtarciach na rękach

Magazyn Empty
PisanieTemat: Re: Magazyn   Magazyn EmptyPią Cze 19, 2015 10:26 pm

Już prawie szykowałam się do wyjścia, już czułam w gardle gorycz porażki, gdy karcące słowa młodego mężczyzny dotarły do moich uszu. Przynajmniej nie musiałam uciekać, zapominając po drodze o połowie swoich rzeczy, drugą połowę gubiąc w pośpiechu na schodach do magazynu. Ale odchodzenie z podkulonym ogonem też nie było w moim stylu, dlatego przez chwilę czułam dziwne poirytowanie, jakbym była właśnie wyrzucana z hotelu za zdemolowanie pokoju, a nie grzecznie wypraszana za włamanie. Ale później dotarła do mnie reszta wypowiedzi nieznajomego, a moja mina nie była wtedy chyba najbardziej rozgarnięta. Zaskoczona, to na pewno.
Darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. Czy jakoś tak. W każdym razie nie byłam na tyle głupia, by pozwolić sobie na rzucanie moralizatorskich uwag w kierunku właściciela przybytku. Był trochę wstawiony, ja przecież też, a żarty o doskonale działających alarmach i mniej doskonale sprawujących się ochroniarzach uznałam za nieodpowiednie. Jeszcze nie, bo przecież kto to wiedział, równie dobrze mogliśmy z mężczyzną zostać najlepszymi przyjaciółmi i już za dwa miesiące nie musiałabym szukać schronienia w magazynie jego klubu, bo znalazłabym je na jego kanapie. O ile nie był seryjnym mordercą lub innym maniakiem, a taką opcję także brałam pod uwagę. Kto proponuje (wręcz nakazuje!) włamywaczowi piwo i swoje towarzystwo? Nie mogłam go zaszufladkować, nie mogłam go określić i do końca rozgryźć, a ten element tajemnicy czynił sytuację bardziej elektryzującą. A ja sama, być może zwiedziona zapowiedzią interesującej nocy, choć bardziej prawdopodobne, że to po prostu zwyciężyła nieodpowiedzialność, zdecydowałam się nie ruszać z miejsca. Zgrabniej rzecz ujmując: z miejsca się ruszyłam, bo posłusznie postąpiłam kilka kroków i dotarłam do wskazanego kartonu, ale nie miałam zamiaru opuszczać magazynu. Nie teraz, gdy rozpoczynała się taka ciekawa gra.
Na chwilę obecną, przybranie na twarz jednej z masek, które zazwyczaj miałam na podorędziu w takich sytuacjach, było raczej trudną sprawą. On był wstawiony, ja też byłam już lekko wcięta (wino na pusty żołądek, powinnam sobie pogratulować), być może dlatego wygrała naturalność, a wszelkie zahamowania nie miały po prostu szansy zaistnieć w naszych głowach.
Pewnie powinnam mu podziękować, ale te słowa nie chciały mi przejść przez gardło. Nie wezwał ochrony, nie zadzwonił po Strażników – przynajmniej taką miałam nadzieję, bo nie mogłam wiedzieć, czy udawanie podpitego i bezpośredniego nie było tylko elementem jego maskarady. Jeśli tak, spotkałam właśnie godnego siebie przeciwnika. Miałam jednak dobre przeczucie i nie to dziwne mrowienia, które zazwyczaj zwiastowało kłopoty, teraz mi nie dokuczało.
Sięgnęłam do kartonu i wyciągnęłam dwie butelki ciemnego piwa, które przez chwilę ważyłam w dłoniach, by zaraz przyjrzeć się etykietce i udawać, że doskonale znam tę markę. Nie znałam, bo czasy mojej imprezowej świetności minęły i ostatnio byłam do tyłu z wynalazkami Nowego Kapitolu. Najwyższa pora nadrobić zaległości.
Podeszłam do nieznajomego i wręczyłam mu butelkę, nie zachowując przy tym większej dozy ostrożności. Nie spodziewałam się żadnego ataku z jego strony, choć i tak ta cała sytuacja mogła być tylko jednym wielkim gdybaniem. Może tylko udawał niewiniątko, bo chciał mi zrobić krzywdę? A może gra na czas, bo faktycznie zatelefonował po mundurowych? Gdyby nie to, że byłam wstawiona, najpewniej rozmyślałabym o tym jeszcze jakiś czas, ale na szczęście czerwone wino zrobiło swoje.
- Twoje zdrowie – uniosłam butelkę go góry w wiadomym geście, zaraz po tym, jak otworzyłam ją jednym z breloczków przyczepionym do pęku kluczy. Te schowałam z powrotem w kieszeni, a biorąc pierwszy łyk i rozkoszując się nim, starałam się nie patrzeć na młodego mężczyznę.
Zwracanie się do niego per pan wydawało się śmieszne, nie mógł być przecież dużo starszy ode mnie. Dobra, może wyglądał na zmęczonego, ale to wciąż nie ujmowało mu późno-chłopięcego uroku, który zdawałam się dostrzegać. A może to wdzięczność kazała mi go widzieć w znacznie bardziej pozytywnym świetle, niż to było naprawdę? Jeśli tak, zapewne on doznawał właśnie odwrotnego uczucia.
Jednocześnie nie czułam potrzeby przedstawiania się. Gdyby zapytał o imię, pewnie jakieś bym mu podała, oceniając wcześniej na szybko, czy opłaca się zdradzać prawdziwe personalia. Czy z tego całego zamieszania miała szansę wyjść znajomość?
- Dobre – skomentowałam smak piwa, gdy zdążyłam go już trochę lepiej poczuć, biorąc kolejny łyk – Choć nieco słabsze od tych, które rozchodziły się najlepiej za czasów kapitolińskich szaleństw w klubach – świadomie odkrywałam jedną z kart swojej przeszłości, będąc ciekawa, czy mężczyzna także ujawni coś o sobie. Nieświadomie bądź specjalnie, to było mi obojętne. Chciałam go rozgryźć, nie zrażając go przy tym, ani nie odstraszając. Trudne zadanie, ale nie niewykonalne.
Gdybym naprawdę była bezczelna, mogłabym go zapytać, czy nie ma ochoty kupić czegoś mocniejszego, na dobry sen. Nie odważyłam się jednak dokładać łatki dilerki do i tak już pewnie mocno zszarganej opinii.
- Dwadzieścia siedem godzin na nogach? – powtórzyłam, wyłapując ten fragment z zakamarków pamięci i wcześniejszej wypowiedzi towarzysza – Witaj w klubie, nie pamiętam, kiedy ostatnio spałam. Pamiętam za to, że chciałam to zrobić tu i teraz, ale chyba mi przechodzi.
Brawo! Wiedział, jak nie dać dziewczynie zasnąć w nocy, cenna umiejętność. Choć nie wyraziłam werbalnie tego komplementu, był on widoczny na mojej twarzy. Na dwuznaczne żarty przyjdzie jeszcze czas, jeśli dobrze wyczuwałam.
Zacisnęłam palce mocniej na butelce, zdając sobie sprawę, że powinnam wreszcie powiedzieć coś konkretnego, a nie zgrywać trzpiotkę przez cały czas. Starałam się brzmieć swobodnie, ale nie tak bezczelnie, jak poprzednio. Skoro pierwsze wrażenie i tak było już spalone, nie zaszkodziło ratować się drugim.
- Jeśli chcesz, możemy pogadać o minionym dniu. Jestem świetną słuchaczką i właśnie oferuję ci swoje usługi – kiwnęłam głową dwa razy, nadając w ten sposób mocy swoim słowom. A przynajmniej byłam przekonana, że to robię - Możemy też pomilczeć, ale nie ukrywam, że wolałabym robić to tutaj, najlepiej siedząc, niż na zewnątrz, dorzucając do tego nieprzyzwoite epitety.
Ruchem głowy wskazałam śpiwór, który znajdował się teraz za mną i był doskonałym miejscem na usytuowanie naszych seksownych tyłków.
Powrót do góry Go down
Sponsored content

Magazyn Empty
PisanieTemat: Re: Magazyn   Magazyn Empty

Powrót do góry Go down
 

Magazyn

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

 Similar topics

-
» [P1] Magazyn
» Magazyn broni
» [Alfa] Schron (+magazyn z lekami)

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Panem et circenses :: Kapitol :: Dzielnica Zachodnia :: Terminal 5-